W porównaniu z wcześniejszymi znakomitymi obrazami Solondza ("Happiness" czy "Palindromy"), jego najnowsze dzieło jest bełkotliwe i wtórne. Słabszy film Solondza to na tle typowej oferty kinowej
Todd Solondz to bezsprzecznie jeden z najlepszych filmowych artystów działających obecnie w Stanach. Jednak i jemu przydarzyła się wpadka. Smutne, że zaliczył ją właśnie teraz, filmem, który powstawał w prawdziwych mękach.
"Życie z wojną w tle" to chyba najlżejsze z dzieł reżysera. Oczywiście bohaterowie wciąż muszą zmagać się z przeciwnościami losu, szukać swego miejsca, definiować i redefiniować to, kim są (i z kim są). Solondz kontynuuje w nim kronikę życiowych przypadków bohaterów, których poznaliśmy w "Happiness", "Palindromach" i "Witaj w domku dla lalek". Tym razem postanowił im jednak zmienić fizjonomie i wszystkie role przydzielił nowym aktorom.
Lekkość "Życia..." wynika z dużej ilości humoru w filmie. Jest on jednak bardzo specyficzny i gorzki. Przypadłości bohaterek, którymi są trzy siostry, na pierwszy rzut oka wydają się bardzo zabawne (jak choćby rozmowy Trish z dorastającym synem na temat wilgotniejącej waginy). Bliższa inspekcja ujawnia, że humor jest zwykłą maską, pod którą kryją się okaleczone dusze pragnące normalności i spokoju. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo bohaterowie się starają, i tak najlepsze, na co mogą liczyć, to sukces zawodowy pozbawiony poczucia satysfakcji i spełnienia.
Niestety to właśnie humor jest tym, co psuje cały film. Zamiast wzmacniać dramat trzech sióstr, osłabia jego wymowę. W porównaniu z wcześniejszymi znakomitymi obrazami Solondza ("Happiness" czy "Palindromy"), jego najnowsze dzieło jest bełkotliwe i wtórne. Trudno zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależało mu na jego nakręceniu. Nic bowiem z niego nie wynika, brakuje oryginalnej myśli przewodniej, która mogłaby pozostać z widzem na dłużej.
Słabszy film Solondza to na tle typowej oferty kinowej rzecz mimo wszystko warta uwagi. Może reżyser nie do końca radzi sobie z komediami, ale w niektórych scenach dowcip, choć zaprawiony goryczą, jest zabawny i - co ważniejsze - życiowo trafny. Obraz jest za to bardzo dobry pod względem aktorstwa. Allison Janney w roli Trish godnie zastąpiła Cynthię Stevenson, a co więcej, nadała bohaterce zupełnie nowego wymiaru. Dobrze spisał się też Paul Reubens. Z nowych postaci warto zwrócić uwagę na graną przez Charlottę Rampling Jacqueline. Na ekranie jest tylko przez chwilę, ale gwarantuję Wam, że to właśnie ją zapamiętacie najdłużej.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu